Magda z Mokotowa, zajmuje się krytyką literacką, w tym roku wyda swoją pierwszą powieść. Z wizytą w Rastrze "prawie" pierwszy raz: "Zawsze bałam się tu przychodzić, ale kiedyś się przemogłam, bo musiałam odebrać książkę. Bałam się, że nikt nie będzie ze mną rozmawiał i w ogóle. Bo nie należę do środowiska. Uważałam, że to takie środowiskowe miejsce. A poza tym zawsze mam wrażenie, że sztuka wizualna jest moim wrogiem".
O wystawie Anety Grzeszykowskiej: "Lalki mi się podobają. Zwłaszcza te dwie większe. Można by je nawet postawić w domu, wieszać płaszcze. Ładne, intrygujące, a, co więcej, praktyczne. Nie podoba mi się pierwsza scena filmu - kobieta, która stoi z ogniem sztucznym w buzi. Nie wiem, co mi się nie podoba, coś mnie w niej denerwuje - chyba śmiertelnie poważny wyraz twarzy. Ja chyba sztuki nie traktuję zbyt poważnie i dlatego. Ale potem te ręce i nogi są fajne. Gombrowiczowskie. Ale mnie się wszystko kojarzy z Gombrowiczem. Zastanawiam się, czy można to jakoś odnosić do naszego, mojego życia. W sumie chyba jest to pesymistyczna, nawet przerażająca konstatacja: że można się poskładać, w sensie na przykład pozbierać po jakiejś tragedii, ale jest się już zupełnie nie tym, kim się było. I nie tym, kim się powinno być. Takie zaprzeczenie głupiego i lubianego przez wielu powiedzonka „co cię nie zabije, to cię wzmocni”. Przeciwnie, co cię nie zabije, to cię wykrzywi, wypaczy, i zabije potem. Bo chyba ta dziewczyna nie będzie mogła długo żyć, chodząc na rękach i jedząc nogami?"