wtorek, 17 marca 2009

"Dziennik" na czas kryzysu

"Echo" nim na dobre zabrzmiało już odbija się echem. Jeszcze w sobotę, dwa dni przed otwarciem wystawy Zbyszka Rogalskiego w zuju, "Dziennik" opublikował artykuł red. Anny Theiss przybliżający czytelnikom sylwetkę tego twórcy. Okazuje się, że moje niedawne drwiny z dziennikarstwa artystycznego były cokolwiek niepełne. Oto bowiem artykuł "Oszczędne malarstwo na czas kryzysu" otwiera przed nami zupełnie nowe obszary refleksji nad kondycją tej profesji. Właściwie zacząć i od razu zakończyć można stwierdzeniem, że artykuł ten omyłkowo znalazł się w dziale Kultura, bo w istocie sprawia wrażenie napisanego na zamówienie działu "Z życia gwiazd" dla magazynu "Nie dla Ciebie", którym zaczytują się bohaterki najnowszej sztuki Doroty Masłowskiej. Ale ponieważ samemu Zbyszkowi zrobiło się przykro po lekturze tego numeru "Dziennika", czuje się tu - na łamach naszej zakładowej gazetki - zobowiązany do poszerzenia komentarza.
Po pierwsze, co zresztą nieustannie budzi moje zdumienie, prosty fakt, że obraz, tudzież jakikolwiek inny obiekt sztuki (i niekoniecznie tylko obiekt), podlega sprzedaży nieustannie budzi polskie kompleksy. Skąd się biorą kompleksy - z braku pieniędzy? Chyba nie, bo przecież pensje w "Dzienniku" nie są najniższe. Raczej z braku wiedzy. Jej miejsce zajmują domniemania i przekonania zbudowane na gazetowych niusach (tu koło się zamyka - dziennikarz uczy się od innego dziennikarza, który wie, bo wcześniej przeczytał coś w artykule tego pierwszego). I tak właśnie Anna Theiss szkicuje wizję kariery artystycznej, której długo wyczekiwanym zwieńczeniem ma być debiut artysty na międzynarodowej aukcji. I jeśli jego dzieło sprzeda się tam wystarczająco drogo - można umierać. Skąd ten pomysł? Czy autorka orientuje się choćby, że na ogół artysta nie zarabia nic na sprzedaży swego dzieła na aukcji? Domy aukcyjne to rynek wtórny i właściwie można powiedzieć, że jest dokładnie odwrotnie niż myślą dziennikarze - im później prace młodego artysty trafią na aukcje tym lepiej, bo to znaczy, że ich właściciele nie chcą się z nimi rozstawać, a kupili je nie dla szybkiego zysku lecz z głębszej potrzeby. To pewne uproszczenie, ale przede wszystkim nie spotkałem jeszcze w życiu artysty, który pojawienie swojej pracy na aukcji uważałby za większy powód do dumy niż wystawienie tejże w muzeum lub innej, dużej instytucji publicznej. Fascynacja notowaniami aukcyjnymi, tak rozpowszechniona w środowisku gazetowym kojarzy mi się z praktykami urzędników miejskich odpowiedzialnych za wynajem nieruchomości - kiedy już nawet uda się ich przekonać, że warto oddać pusty od kilku lat lokal na działalność kulturalną, ogłaszają przetarg dla instytucji kultury, w którym jedynym kryterium jest... oferowana stawka czynszu. Miara pieniężna zastępuje wszelkie inne systemy wartościowania z braku kompetencji - jeśli nie umiemy ocenić czy obraz/sztuka/program jest dobry czy zły, sprawdzamy ile może kosztować, jeden to więcej niż zero, proste, prawda? Oczywiście, artyści i dziennikarze mogą być wierni - i jak widać tak właśnie się dzieje - zupełnie różnym systemom wartości. Na przykład - wracając do tekstu Theiss - dla dziennikarki trzymanie w kuchni kilku rodzajów herbaty, w dodatku częstowanie nią gości, jest przejawem awansu społecznego, wielkomiejskiego bogactwa i luksusu.
My do kubka redaktor Theiss zaglądać nie będziemy, nie interesuje nas nawet czy zamierza kupić mieszkanie czy nie, w jakim mieście i czy "pod inwestycję", czy może ot tak, żeby mieć gdzie mieszkać - i czy to tylko plotki czy fakty. Natomiast chętnie dowiemy się czy słowo "kryzys" zalecające się już w tytule omawianego artykułu, zostało użyte w ramach odgórnej dyrektywy redakcyjnej zalecającej używanie w tytułach wyłącznie modnego i aktualnego słownictwa?
Na zakończenie jeszcze sprostowanie. Otóż wbrew temu co pisze red. Theiss, siedziba galerii Raster znajduje się całkiem niedaleko Centrum Sztuki Współczesnej, ok. 15 minut spacerkiem. Wbrew wyobrażeniom dziennikarskim, odległość - także mentalna - między tymi dwoma placówkami jest z pewnością mniejsza niż dystans dzielący je od redakcji "Dziennika" - "sprawnie działającej, ambitnej, ale komercyjnej gazety", w dodatku, jak się w kryzysowym czasie okazuje, wyjątkowo "podatnej na koniunkturalne cykle".
Mogę nawet pokusić się o prognozę - z uwagi na złośliwe komentarze i niedocenianie ciężkiej pracy dziennikarskiej, nacisków którym musi dziennikarz sprostać, tudzież szczerej chęci uczynienia rubryki Kultura bardziej poczytną, "Dziennik" zarzuci pisanie o komercyjnych artystach i komercyjnych galeriach. Jak kryzys to kryzys. Taki cykl.