Pamiętam, że kiedy Rafał Bujnowski dostał stypendium ministerialne (było to około roku 2000), zabrał się ostro do malowania z przekonaniem, że jest coś winien społeczeństwu. W ten sposób powstały pamiętne obrazy z cyklu "Obrazy do mieszkania", których spora część trafiła potem faktycznie po przystępnych cenach do zwykłych mieszkań zwykłych obywateli.W tzw. międzyczasie wiele się zmieniło i dziś tzw. opinia publiczna (czyli to co myślą dziennikarze, że myślą czytelnicy) myśli o współczesnych malarzach nie inaczej niż o krezusach rynku (np. rynku nieruchomości). Koniunktury przychodzą i odchodzą (jak pociągi w języku staropolskim), zaś mądrości nabywa się z wiekiem. Goszcząc dziś w wyjątkowym miejscu i przeglądając jedno z niezwykłych archiwów sztuki postawangardowej (na razie niech pozostanie tajemnicą gdzie to było), natrafiłem na takie dictum skreślone ręką samego Henryka Stażewskiego (zapewne w latach 70. lub w początkach lat 80.):Kiedy wróciłem do domu, nieoczekiwaną puentę znalazłem w mejlu od nieocenionego kolegi Wojtka Kozłowskiego z Zielonej Góry, który potrafi z internetu wycisnąć rzeczy niesamowite, jak np. skowyt zawiedzionego polskiego malarza AD 2008. Czasem dobrze, jeśli państwo zapomni o swoich malarzach.